czwartek, 18 stycznia 2018

WOŁOWIEC MIĘGUSZOWIECKI (Mengusovský Volovec) 2228 m n.p.m.




Szczyrbskie Jezioro - Trigan - Popradzkie Jezioro - Mięguszowiecka Dolina - Hińczowa Dolina - Wołowcowa Przełęcz - Wołowiec Mięguszowiecki - Wołowcowa Przełęcz - Żabia Dolina - Żabie Stawy - Mięguszowiecka Dolina - Popradzkie Jezioro - Trigan - Szczyrbskie Jezioro


   Kolejny dzień naszego urlopu okazał się bardzo deszczowy i zrezygnowaliśmy z wędrówek. Dodatkowo dwa odwroty z poprzednich dni dość znacząco podcięły nam skrzydła. Z niecierpliwością wypatrywaliśmy dobrej pogody w prognozach aby w końcu coś zrealizować zgodnie z planami. Po deszczowym dniu zrobiło się okno jednodniowe choć znowu obwarowane bardzo silnym wiatrem szczególnie w wyższych partiach gór. Cóż... taki to chyba urok końcówki tego lata. Nie ma co jednak narzekać tylko pakujemy plecaki, cieplejsze spodnie i wyczekujemy poranka :)

    A dalej było to tak...



   Na parkingu w Szczyrbskim Jeziorze jesteśmy koło 7:00 Jak na środek tygodnia ludzi dość sporo. Jak widać nie tylko my planujemy urlop po sezonie :) Nie widzimy w tym jednak większego problemu bo obstawiamy, że ogromna część turystów obierze kierunek na Rysy, więc w pewnym momencie nasze drogi się rozejdą.
   Tym razem do Popradzkiego Stawu postanawiamy iść przez Trigan. Droga ponoć bardziej widokowa i od samego parkingu wiedzie leśną ścieżką, a nie jak szlak niebieski asfaltem pod same schronisko. Poza tym dla nas ten szlak jest nowością, więc tym bardziej korzystamy z tej drogi.


   Szlak przez Trigan faktycznie od pierwszych kroków jest bardzo przyjemny i zapewnia sporo widoków. Już na początku Skrajne i Młynickie Solisko. Oba szczyty mieliśmy przyjemność zdobyć i podziwiać z bliska zeszłego roku :)


   Szlak czerwony, którym idziemy jest wprawdzie widokowy choć wobec niebieskiego nieco przydługawy i momentami chcielibyśmy już aby się skończył ;) Na szczęście kilka kroków przez Popradzkim Stawem widzimy zza drzew nasz dzisiejszy cel... prezentuje się doskonale :)


   Przy rozejściu szlaków zatrzymujemy się na chwilę i rozgrzewany gorącą herbatą. Zapowiadany wiatr faktycznie daje popalić i choć jesteśmy jeszcze w dolinie to momentami trzeba się zatrzymać bo może nas przewrócić.
   Po 20 minutach marszu wraz z tłumami na Rysy dochodzimy do miejsca gdzie praktycznie wszyscy odbijają w prawo, a my w ciszy i spokoju niebieskim szlakiem znakowanym na Koprowy Wierch :)
   Oczywiście na zdjęciu w tle znowu widzimy obiekt najważniejszy tego dnia !


   Szatan i Basztowi przyjaciele :)


   Dolina Mięguszowiecka z niewielkiego wypłaszczenia przed wejściem do Doliny Hińczowej.


   Rzut okiem w prawą stronę i...


   Wołowiec Mięguszowiecki oczywiście :)


   Jeszcze kilka kroków i będziemy w Dolinie Hińczowej. Wieje bardzo nieprzyjemnie, ale na szczęście teraz słońce trochę rekompensuje zimno wywołane wiatrem. Niestety prawie całe podejście na Wołowca będziemy mieć w cieniu, więc trochę nam tyłki przemrozi ;)


   I Dolina Hińczowa w całej okazałości :)


   Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem i Mięguszowiecki Szczyt Czarny, tam byliśmy rok temu.


   W dolinie poza wiatrem i krukami cisza :) Póki co jesteśmy sami i nie zauważyliśmy nikogo. To jest właśnie niezwykłe, że tutaj pustki, a cały parking poszedł na Rysy ;)



   Nad Wielkim Hińczowym Stawem rozsiadamy się na drugie śniadanie. Ten kto tutaj był, zauważył pewnie ogromny głaz niedaleko brzegu. Korzystamy z jego łaskawości i ochraniamy się od wiatru.
   Śniadanie zjadamy dość szybko, przepakowujemy się i ruszamy. Przed nami teraz poniekąd najważniejszy odcinek dzisiejszego dnia. Musimy wejść na przełęcz, a to nie do końca jest takie oczywiste.


   Ruszamy ! Początek bardzo intuicyjny bo ścieżki za bardzo nie widać. Ledwo jeden czy dwa kopczyki. Paradoksalnie bardzo dobrze jest zachowana ścieżka na Przełęcz pod Chłopkiem ;)
   Idziemy jednak względnie jak teren pozwala i wypatrujemy choć fragmentu dróżki.


   Kopczyków na tej drodze nie uświadczyliśmy. Ścieżka jakaś pojawia się co pewien czas jednak w większości zarośnięta wysokimi trawkami. Teoretycznie można iść na wprost, ale pod trawkami jest bardzo krucho i co kilka metrów coś nam spod butów wylatuje.
   Droga podejściowa choć nie jest trudna to w górnej części dość stroma. W jednym miejscu (o ile szliśmy dobrze) czekał nas mały trawersik ze sporą lufką ;) Poza tym trudności brak. Jedynie orientacyjnie we mgle mogą być problemy choć raczej nie bardzo są warunki aby zapędzić się w jakieś miejsce bez wyjścia.


   Po około godzinie od stawu docieramy do przełęczy. O ile na podejściu wiatru za dużego nie było to tutaj już jest Armagedon ! Historia jak sprzed dwóch dni. Nie da się swobodnie stać na wyprostowanych nogach bo może nas przewrócić.


   Na przełęczy składamy tylko kije i ruszamy od razu na szczyt. Przy takim wietrze nie ma co stać i tracić ciepła.


   Droga na szczyt jest bardzo wyraźna. Ścieżka prowadzi od samej przełęczy aż po wierzchołek. Tutaj nie ma się jak zgubić jednak jest kilka miejsc, które można przejść na różne sposoby.


   W tle Hińczowa Turnia i Hińczowy Zwornik. Teoretycznie mamy tak również pójść, ale przy tym wietrze to zdecydowanie nas zniechęca...


   Jedno ze wspomnianych miejsc, które można przejść na dwa sposoby: dołem jak siedzę, lub górą. Idąc na szczyt przeszliśmy górą, a wracając - dołem.


   Kilka metrów przed szczytem są dwie kilkumetrowe płyty... i już jesteśmy na górze :)


   Na pamiątkę - na tle Doliny Mięguszowieckiej :)


   I szczytowe choć na siedząco to i tak z nutką niepewności, bo wiatr usilnie nas zdmuchiwał.


   Nie siedzimy na szczycie dłużej niż 5 minut. Robimy kilka zdjęć i odwrót. Wspomniana wcześniej płyta tylko w innym ujęciu.


   I w drodze powrotnej jedno bardziej czułe miejsce.



   Na przełęczy rezygnujemy z Hińczowych zdobyczy i schodzimy nad Żabie Stawy. Droga od tej strony to zupełnie inna bajka niż ta, którą wchodziliśmy. Ścieżka jest tak szeroka i wydeptana jak na znakowanym szlaku :)


   Zeszliśmy jakieś 150 metrów niżej i nagle okazuje się, że wiatru nie ma... szok !


   Jest teraz tak przyjemnie, że aż się chce tutaj zostać na dłużej. W związku z tym, że odpuściliśmy Hińczową Turnię to mamy sporo zapasu czasowego. Nie spieszymy się i spacerkiem dreptamy, ciesząc się każdym fragmentem drogi :)


   A oto i nasza dzisiejsza zdobycz z bocznej perspektywy.


   Było ich więcej tylko jakoś nie chciały współpracować z aparatem ;)


   Wołowa Turnia to tak trochę nie nasze progi, ale... gdyby się bardziej spiąć to kto wie ;)



   Żabie Stawy z perspektywy widzianej chyba dość rzadko. Jeszcze z pół godzinki i będziemy się relaksować nad brzegiem :)


   Przy stawie coś nam się kopczyki zgubiły i poszliśmy nie tak jak planowaliśmy. W efekcie musieliśmy obejść z innej strony. Dodatkowe 10 minut drogi ;)


   I w końcu nad stawami ! W dolinie pogoda jak marzenie. Tutaj nic nie wieje ! To niesprawiedliwe :) Nie ma co jednak marudzić tylko rozkładamy się nad brzegiem i korzystamy z dobroci sytuacji. Zasłużona godzina odpoczynku, obiadek i coś słodkiego w nagrodę :)


   Wołowiec Mięguszowiecki w innej odsłonie :)


   Fragment drogi na Rysy. W tym momencie akurat okienko i nikogo nie było na szlaku.


   Wszystko co dobre zawsze szybko się kończy. Kończy się też nasza posiadówka nas stawem i dzisiejsza przygoda. Przebieramy się tylko w bardziej lekkie rzeczy i czas w drogę.
   Nasza dzisiejsza zdobycz po lewej i masywna Wołowa Turnia królująca nad stawami.


   I tak do znudzenia z każdej strony... ;)


   Jeszcze raz... już ostatni, tym razem w jego towarzystwie :)


   A nad Szatanem i Basztami zaczyna się taniec chmur. Wygląda to bajkowo choć wiemy z prognoz, że nie wróży nic dobrego...


   Przychodzi taki moment zejścia z gór kiedy pojawia się smutek i nostalgia. Z jednej strony jesteśmy dumni, że udało nam się zdobyć zaplanowany cel, ale z drugiej gdzieś w duszy uciska, że to już koniec i trzeba wracać. Każde zatrzymanie się na szlaku i spojrzenie w dolinę choć wywołuje uśmiech to i łezka się w oku kręci.


   Wołowiec Mięguszowiecki po raz ostatni na pożegnanie... jak się okazało dzień później nie tylko na pożegnanie tego dnia, ale na pożegnanie w ogóle z Tatrami podczas tego wyjazdu :(
   Wycieczka jaką udało nam się zrealizować była jedną z bardziej przyjemnych w ostatnim czasie i choć wiatr nam usilnie przeszkadzał, krzyżował plany to wyciągnęliśmy maksimum radości. Zdobycie Wołowca Mięguszowieckiego nie stanowi większego problemu dla osób znających teren i mających obycie w miejscach gdzie znakowany szlak nie występuje. W połączeniu z Hińczową Turnią jest to pewnego rodzaju tatrzański klasyk. Nam się udało zrealizować go połowicznie, ale to nie oznacza, że tutaj jeszcze nie wrócimy ;)

   Naszą urlopową przygodę z Tatrami kończymy tą wyprawą. Jak się okazało w kolejnym i następnym dniu pogoda bardzo się zmieniła i z pięknej jesieni zrobiła się zima. Nie tak to sobie zaplanowaliśmy, ale cóż... oby jeszcze jesień wróciła, a my musimy jakoś przeboleć, że urlop w tym roku to delikatnie mówiąc totalna klapa :(




2 komentarze:

  1. Końcówka lata była chyba w każdym zakątku Europy kapryśna.
    Bardzo lubię jeziora w wysokich partiach gór, są piękne i dzikie...
    Po zeszłorocznych wycofach postanowiłam uzbroić się w sprzęt umożliwiający wędrowanie w śniegu. I jak na złość, w górach leży - ale betonowy.
    Zmarzlina pokrzyżowała mi wszystkie plany, wole nie ryzykować, tym bardziej, że ciągle mi tu jakieś orkany szaleją do tego...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to prawda. Z ciekawości zerkaliśmy też na pogodę w innych pasmach górskich i wszędzie było paskudnie. W nas od pewnego czasu nastąpiło jakieś przewartościowanie bo jak kiedyś nastawialiśmy się bardziej na zdobywanie tak teraz bardziej na poznawanie nowych miejsc, terenów, krajobrazów. Jakoś mniejsze znaczenie ma to jak wysoko wejdziemy na rzecz tego gdzie będziemy :)

      Usuń