niedziela, 4 lutego 2018

SALATYŃSKI WIERCH (Salatín) 2048 m n.p.m.


Pod Spalenou - Skrajny Salatyn - Brestowa - Mała Brestowa - Brestowa - Salatyński Wierch - Brestowa - Salatyńska Dolina - Pod Spalenou



   Nasza ostatnia wyprawa na Baraniec dostarczyła nam tylu pozytywnych wrażeń i zaspokoiła nasze pogodowe apetyty, że nie spodziewaliśmy się iż jeszcze w tym sezonie aura będzie tak łaskawa i zafunduje nam ponownie doskonałe warunki :) Tak się właśnie stało, ku naszemu zaskoczeniu, dwa tygodnie po wspomnianej wyprawie. Cóż nam pozostało innego jak wykorzystać taką niespodziankę :)
   Doskonała pogoda w Tatrach tego roku, a szczególnie weekendami nie była normą, więc ponownie spodziewaliśmy się oblężenia na szlakach. Aby nie pakować się w tłumy na popularnych szlakach i dodatkowo w korki na drodze, postawiliśmy na Tatry Zachodnie po słowackiej stronie. W tych rejonach przeszliśmy już prawie wszystko choć nie zawsze pogoda nam sprzyjała. W związku z tym zdecydowaliśmy się powtórzyć wycieczkę na Brestową i Salatyński Wierch. Byliśmy na obu szczytach dwa lata temu jednak przy niebywałej mgle i widoczności ograniczonej do ledwo kilku metrów. Zobaczenie tych zakątków w jesiennych kolorach przekonało nas do decyzji o wybraniu właśnie tego kierunku :)
   Na niedługą, choć z pewnością bardzo kolorową wycieczkę, wybraliśmy się z naszą górską znajomą, Martą. 

   Zapraszamy do krótkiej relacji :)




   Spacerek zaczynamy klasycznie od parkingu w Dolinie Rohackiej. Tutaj na szczęście szlak zaczyna się od razu pod górę i nie trzeba dreptać kilku kilometrów asfaltem jak to jest w większości wędrówek. Kilka kroków od samochodu i od razu wbijamy się do lasu gdzie bardzo przyjemną ścieżką idziemy ostro pod górę.
   Wejście na Skrajnego Salatyna to ciągłe podejście bez wypłaszczenia. Choć trochę to męczące, bardzo lubimy takie podejścia :) Po dotarciu na Skrajnego Salatyna mała przerwa i porządne śniadanie.


   Jak widać humory nam dopisują :) Przy takiej pogodzie, jesiennych kolorach i w takim towarzystwie nie może być inaczej ;)


   Ludzi na szlaku nie ma specjalnie dużo. Obstawiamy jednak, że kawałek wyżej gdzie szlak niebieski będzie się łączył z czarnym, turystów będzie nieco więcej. Szlak czarny to nowość w tym rejonie i ruch na nim jest w dużej mierze (a może i głównie) generowany przez wyciąg krzesełkowy.


   Pogoda i widoki tego dnia to poezja w najlepszym wydaniu :)



   Nasze dwa dzisiejsze cele. Nie jest to nic ambitnego i szalonego, ale nie taki dzisiaj był cel wycieczki. Dzisiaj ma być relaks i podziwianie nieznanych miejsc, a nie parcie do przodu i nabijanie kilometrów.



   Brestowa może nie jest jakimś specjalnie ciekawym szczytem, ale przez swoje wysunięcie na zachód zapewnia ciekawe widoki. Jeszcze tylko kilkanaście minut i będziemy na górze.


   Ostatnie metry. Za sobą zostawiamy kawał bardzo fajnego odcinka. W drodze powrotnej jeszcze kilka metrów będziemy nim przechodzić.


   Brestowa ponownie zdobyta choć nie zatrzymujemy się na jej szczycie. Trafiliśmy na dość dużą grupę ludzi, a że w górach unikamy tłumów to decyzja o ewakuacji w stronę Małej Brestowej jest natychmiastowa. Jeśli ktoś będzie w tych rejonach i stanie na Brestowej to zachęcamy aby zejść kawałek dalej na jej niższą, bliźniaczą siostrę. Zapewnia bardzo ciekawe widoki :)


   I Mała Brestowa zdobyta :)


   Na szczycie każdy z nas miał swoje pamiątkowe kilka sekund ;) W oddali Siwy Wierch, który w tym sezonie ugościł nas bardzo dobrą pogodą i ogromem wrażeń.


   Przechodzimy ponownie Brestową i obieramy kierunek na Salatyński Wierch. Zejście z Brestowej i podejście na Salatyna jest nieco strome. Trzeba się spiąć w sobie ;)


   Przy takiej pogodzie i widokach zdjęcia robią się same. Wystarczy tylko aparat wyciągnąć i pstryknąć ;)


   W tyle droga, którą już dzisiaj przeszliśmy, a całkowicie w oddali Osobita. Niestety rezerwat ścisły, ale do jej podnóża można powędrować, co też uczyniliśmy kilka tygodni temu ;)


   Brestowa z tej strony wygląda już bardziej poważnie, a szczególnie w towarzystwie dwóch pań M. ;)


   Salatyński Wierch już przed nami. Nie jest on z tej strony jakoś bardzo spektakularny. To bardziej niewielkie przewyższenie terenu. Wynika to z tego, że sam szczyt jest bardzo mocno wypłaszczony, a wysokości robi się dużo wcześniej.


   Jeszcze tylko kawałek w dół, potem pod górkę i jesteśmy.


   A oto i my (prawie w komplecie) na Salatyńskim Wierchu i w towarzystwie Siwego kolegi :)


   Pogoda, warunki są tego dnia genialne ! Mamy dużo czasu, więc zapada decyzja aby posiedzieć trochę na górze. W efekcie rozsiadamy się na godzinny relaks zajadając się wszystkim co mamy dobrego w plecakach :)


   Małe spojrzenie do Głębokiej Doliny. Nadal tereny nam zupełnie obce...


   I do Bobrowieckiej Doliny.


   Wykorzystujemy obecność naszej kompanki do zrobienia nam wspólnego zdjęcia :)


   Spakowaliśmy się po długiej posiadówce i zastaje nas sytuacja jaką mieliśmy już kilka razy w Tatrach. Nagle jak ręką odjął nie ma nikogo ! To naprawdę niesamowite aby w takim miejscu, o takiej porze dnia i godzinie być samemu. Obcowanie z górami w ciszy i samotności to najlepsze co może się przytrafić na szlaku !


   Brestowa w promieniach zachodzącego słońca i nadal ludzi nie widzimy ani przed sobą ani za nami. Lepiej być nie może :)



   Jeszcze tylko pod Bestową mocne podejście i potem już ciągle z górki ;)


   Na zejściu decydujemy się nie wracać tym samym szlakiem, którym wchodziliśmy tylko  korzystamy z czarnego, otwartego od dwóch sezonów. Prowadzi on pod górny wyciąg kolejki w Dolinie Salatyńskiej. Oczywiście my z tego udogodnienia korzystać nie będziemy jednak sam szlak zapowiada zupełnie nowe widoki i inny punkt spojrzenia na dzisiejszy szczyt.
   Jak się w praktyce okazuje szlak jest poprowadzony bardzo komfortowo i choć w wielu miejscach jest sporo błota, to i tak warto go wykorzystać.
   Na parking docieramy przyjemnie zmęczeni i zadowoleni z dzisiejszego dnia. Choć ciągle mamy w sercu smutek do urlopowej pogody to po takich dniach gdzieś się odzywa wiara w lepsze jutro :)


 

wtorek, 23 stycznia 2018

BARANIEC (Baranec) 2185 m n.p.m.



Pod Spalenou - Rohacka Dolina - Smutna Dolina - Smutna Przełęcz - Żarska Przełęcz - Smrek - Baraniec - Smrek - Żarska Przełęcz - Smutna Przełęcz - Smutna Dolina - Rohacka Dolina - Pod Spalenou



   Po naszym nieudanym urlopie większe smutki już przeszły i naiwnie wyczekiwaliśmy na poprawę pogody. Śnieg, halny i prawie trzy tygodnie fatalnej aury nie chciały odpuścić. W końcu prognozy zaczęły dawać światełko w tunelu i każdego dnia, począwszy od poniedziałku zaczęliśmy wyczekiwać weekendu. Im bliżej do niego, tym prognozy były bardziej optymistyczne. Nie mogło być zatem inaczej - jedziemy :) Pytanie tylko gdzie... szczególnie, że prawie miesiąc siedzieliśmy czekając na dobry dzień. Zatem to musiało być coś dla nas wyjątkowego, coś co odkładaliśmy dłuższy czas. Takim szczytem był Baraniec :)
   Dlaczego Baraniec ? Z kilku powodów. Po pierwsze, każdy z nas chyba ma tak, że jakieś szczyty bardziej przyciągają jego uwagę, a inne mniej. Nas Baraniec uwodził już wiele razy z okolicznych szczytów. Po drugie, biorąc pod uwagę prawie miesiąc paskudnej pogody, mamy świadomość, że ten weekend to będzie istna inwazja turystów i pchanie się w Tatry Wysokie będzie okupione korkami nie tylko na drodze ;)
 
   Jak wyglądała nasza wędrówka w kilku kadrach poniżej :)

 


   Końcówka września to już dzień dość krótki, a trasa jaką zaplanowaliśmy była relatywnie długa. Chcieliśmy się zmieścić w czasie tak, aby wrócić jeszcze przed zapadnięciem ciemności. Wędrówka miała teoretycznie zając nam 11 godzin, więc start o 7:00 wydawał się dobrym pomysłem.
   Zaczynamy oczywiście z parkingu w Dolinie Rohackiej. Samochodów już trochę stoi, więc nasze przewidywania o dużej ilości ludzi okazały się trafione. Nie zrażamy się tym jednak absolutnie bo mamy przypuszczenia, że większość pójdzie klasykami w tym rejonie, a my jednak trochę nietypowo ;)


   Dolina Rohacka jak i jej koleżanka - Dolina Smutna witają nas pięknymi kolorami jesieni. To absolutnie najlepsza pora roku na wędrowanie po górach ! Każdy metr szlaku jaki pokonujemy budzi w nas ogrom radości. Pogoda też wydaje się sprzyjać i choć w okolicach południa ma się nieco przymglić to jesteśmy dobrej myśli.


   W Smutnej Dolinie jesteśmy po raz trzeci. Choć nie jest ona wybitne piękna to można tutaj odnaleźć ciszę i spokój. Zaskakująco w tej dolinie nie wieje :) Ludzi na szlaku dość sporo choć mamy pewność, że na przełęczy pójdą w przeciwną stronę niż my ;)


   Smutna Dolina z Wołowcem i Rohaczami. Zaczyna trochę dymić, ale skoro tak było na ostatnim meteogramie to pozostaje się tym nie przejmować.


   Ostatnie metry podejścia na Smutną Przełęcz. Halny dość mocno przedmuchał śnieg jaki spadł w Tatrach, jednak miejscami sporo płatów jeszcze leży. Uważamy więc aby nie odjechać ;)


   Na Smutnej Przełęczy ludzi dość sporo. Na szczęście, jak myśleliśmy, wszyscy idą w stronę Trzech Kop i Banówki. Mgiełka nie odpuszcza, ale to zapowiada jedynie piękny spektakl, kiedy wszystko zacznie się podnosić powyżej szczytów.


   Po prostu jest klimat ! Tutaj troszkę wieje, ale to nic w porównaniu z tym co mieliśmy podczas urlopu.


   I zaczyna się taniec mgieł...


   Jesteśmy tylko my i góry... jest bajecznie !



   Choć mamy na uwadze, że dzień jest krótki to mimo wszystko co jakiś czas zatrzymujemy się aby popatrzeć na to co natura nam podaje na tacy.


   Gdzieś tam jest Baraniec...


   Za mną Rohacz Płaczliwy. Dzisiaj jednak nie będziemy na niego wchodzić aby nie tracić czasu i nie robić niepotrzebnej wysokości. Wykorzystamy ścieżkę trawersującą jego zbocze.


   Takie widoki powinny zostać bez komentarza ;)



   Jak to dobrze, że można zatrzymać czas na zdjęciach...


   Trawers Rohacza Płaczliwego jest oczywisty i przy dobrej pogodzie nie powinien sprawiać problemów. My mamy jednak nieco trudniej bo połowa drogi to spore płaty śniegu i trzeba się przez nie przebijać. Nadal jest łatwo, ale trochę bardziej czujnie i męcząco.



   Dość sprawnie przechodzimy ten odcinek i docieramy do Żarskiej Przełęczy. Od tego momentu tereny robią się dla nas zupełnie obce, a jak obce to podnosi się adrenalina i ciekawość na każdym kroku :)


   Od Żarskiej Przełęczy długim grzbietem powoli wspinamy się na pierwsze przewyższenia i w oddali możemy podziwiać za sobą Rohacze.


   Jamnicka Dolina w tych kolorach to jak obraz :)


   Momentami kłębiące chmury nie odpuszczają i robią nam dodatkowe atrakcje :) To jest po prostu niesamowity dzień wrażeń !


   Przed nami Smrek i dopiero za nim Baraniec. Radość jednak ogromna :)


   W zasadzie jak się nie obrócić z aparatem to jest niesamowicie. Choć na blogu w tym wpisie jest ledwo 40 zdjęć to w aparacie kilka setek ;)


   Po wejściu na Smreka docieramy do Przełęczy nad Puste. To dla nas jeden z ciekawszych odcinków graniowych w Tatrach Zachodnich.


   I w końcu Baraniec ! Jeszcze czeka nas bardzo porządne podejście, ale to co widzimy zachęca nas dodatkowo :) Da się w powietrzu wyczuć gościnność Barańca tego dnia :)


   Kilka kroków przed szczytem spojrzenie za siebie na wspaniałą panoramę i...


   Baraniec zdobyty ! Dzisiaj mamy naprawdę szczęście - jeszcze na podejściu widzieliśmy wierzchołek mocno przydymiony ciężką chmurą, a teraz takie okno :)


   Pogoda i warunki jak na zawołanie. To absolutnie bajkowy dzień !


   Nie wiem co napisać...


   Na szczycie siedzimy tylko i aż 40 minut. Mamy wyliczone zejście co do minuty aby wyrobić się przed zachodem. Na tyle mogliśmy sobie pozwolić. Choć zejście zazwyczaj wywołuje jakiś smutek, że coś się kończy to dzisiaj tak nie myślimy. Przed nami jeszcze raz ta sama droga tylko teraz dla odmiany bez chmurek, mgły i do tego w zachodzącym słońcu. Czy można marudzić ;) ?


   Droga powrotna niekoniecznie oznacza, że będzie z górki ;)


   Jedno z wielu miejsc na tym odcinku, które nie może umknąć uwadze :)


   I pozostawiamy wybitnie łaskawego dzisiaj Barańca. Ugościł nas bardzo zacnie za co dziękujemy :)


   Jeszcze pod górę, ale sił nam nie brakuje tego dnia :)


   Znowu mamy farta w Tatrach ! Od momentu zejścia mijamy może ze dwie osoby. W takich warunkach sam na sam z górami... na Giewoncie tego nie doświadczycie ;)


   Z Żarskiej Przełęczy znowu ruszamy trawersem. O ile rano śnieg był zmrożony i stąpało się po nim bardziej pewnie to teraz zachodzące słońce zrobiło swoje i w kilku momentach płaty ześlizgują się po trawie. Mimo, że idziemy czujnie to jedno z nas i tak doświadcza nieprzyjemnego uślizgu. Na szczęście poza chwilowym strachem nic się nie stało ;)


   Z Rohacza jakoś też nikt nie schodzi, więc nadal idziemy sami :)


   Tam byliśmy...


   Do Smutnej Przełęczy docieramy z niewielkim zapasem czasowym. Postanawiamy jeszcze to wykorzystać na małą przekąskę i ostatnie napawanie się widokami. O tej porze na przełęczy już kameralnie tylko kilka osób. Pogoda jak z katalogu :)
   Żal się stąd ewakuować, ale kiedyś trzeba. Zejście do samochodu to już formalność choć okupiona prawie 3 godzinami. Docieramy na parking przez zmierzchem i 10 minut przez zaplanowanym powrotem. Jak widać planowanie i realizacja tego planu nieźle nam wychodzi ;)
   Wyprawa na Baraniec to dla nas taka wisienka na torcie, jakaś forma nagrody za nieudany urlop. Połączenie pogody, szlaków, widoków i tego wyczekiwania przez miesiąc, aby w końcu ruszyć w góry wzbudziło w nas ogromne emocje :) I takich właśnie emocji w górach Wam życzymy !