wtorek, 22 września 2015

FURKOT (Furkotský štít) 2404 m n.p.m.

 
 
Szczyrbskie Jezioro - Młynicka Dolina - Bystry Przechód - Furkot - Bystre Czuby - Furkotna Dolina - Chata pod Soliskiem - Szczyrbskie Jezioro 
 
 
 
 
   Po fantastycznej wyprawie na Koprowy Wierch przyszedł kolejny dzień urlopu i decyzja co wybieramy z naszych planów do realizacji. Koncepcji było kilka w zależności od pogody. Aura tego dnia jednak miała być wręcz wzorowa i wyż jaki rozpościerał się nad Tatrami miał utrzymać się przez kolejne 2-3 dni. Taką prognozę pogody chciałoby się oglądać za każdym razem kiedy mamy górskie plany :)
   Dolina Młynicka i Furkotna to dla nas absolutnie obcy i dziewiczy teren. Informacje i zdjęcia jakie zebraliśmy z tego zakątka Tatr były tak obszerne, że od wielu miesięcy wiedzieliśmy, że tam chcemy pojechać. To chyba jedno z niewielu miejsc w Tatrach gdzie po niedługim czasie znajdujemy się w bardzo surowym, górskim terenie. Oczywiście z racji pierwszego razu nie chcieliśmy szaleć za bardzo i zdecydowaliśmy się na klasyczną pętlę żółtym szlakiem. Jednak aby dodać smaku całości zaplanowaliśmy wizytę na Furkocie :)
   Nasze wrażenia z tej wyprawy są po prostu niebywałe ! Każdy krok w obu dolinach dostarcza ogromu wrażeń widokowych. Dreptanie po Młynickiej Dolinie to ciągłe rozglądanie się na prawo i lewo i analizowanie terenu pod kątem tego co znamy z przewodników. Młynicka Dolina to po prostu kopalnia wrażeń i szczytów, które budzą w nas kolejne plany :)
   Jeśli ktoś ma wątpliwości czy wybrać się w te rejony Tatr to z czystym sumieniem polecamy. Należy jednak wziąć pod uwagę mały detal, który naszym zdaniem nie pasuje do całości tego miejsca. Zanim wejdziemy na szlak czeka nas cepeliada do kwadratu i trudno nie odnieść wrażenia, że jesteśmy na Krupówkach bis ;)
 
 
Zapraszamy na wędrówkę :)
 
 

   Praktycznie po 20 minutach dreptania od parkingu wchodzimy w teren podgórski i od razu na widoku Skrajne Solisko. Pogoda wprawdzie idealna, ale o 6:30 jednak trochę chłodno i trzeba czapkę z plecaka wyciągać ;)


   Skrajne Solisko raz jeszcze i wyciąg po lewej wzdłuż którego będziemy schodzić w drodze powrotnej.



   Po godzinie z kawałkiem bardzo przyjemną, kamienistą ścieżką docieramy nad malutki stawek nieopodal Wodospadu Skok. Od tego miejsca zaczyna się właśnie nieustanna analiza przewodników z terenem jaki nas otacza :)



   Wodospad Skok to z pewnością bardzo malownicza atrakcja na tej trasie. Dla ludzi, którzy nie pragną wędrówek w wyższe partie gór może stanowić punkt docelowy wycieczki. Tutaj warto zatrzymać się na chwilę.
   Po bardzo ciepłym, wręcz upalnym lecie nie mieliśmy okazji zobaczyć prawdziwego spektaklu jaki tutaj odbywa się zapewne późną wiosną kiedy tony wody spadają w kilka chwil. Jak widać na zdjęciu to ledwo strumyczek spływający po skałach. Efektu wielkiego szumu spadającej wody brak...



   Po chwili refleksji nad wodospadem obchodzimy go oczywiście z lewej strony i wspinamy się po skośnych płytach na piętro doliny. Przejście jest ubezpieczone łańcuchem, ale przy suchej skale pomaganie sobie nie jest konieczne. Z drugiej strony niewielki błąd i można pojechać dobrych kilka metrów w dół.



   Nawet w górnej części gdzie jest nieco bardziej stromo łańcuch nie jest nam potrzebny. Obstawiamy jednak, że przy roztopach śniegu czy mocniejszych deszczach jest tutaj przynajmniej strumyczek w tej rynnie ;)


   Wychodząc na próg doliny zaczyna się obraz na który czekaliśmy ! Wodospad Skok niejako odcina klimatem teren leśny od tego co widzimy tutaj. W koło robi się absolutnie górsko i aż chce się iść dalej :)
   Zatrzymujemy się jednak na chwilę pod Stawem nad Skokiem i uzupełniamy na szybko kalorie. Cieszy nas przy okazji fakt, że od momentu ruszenia z parkingu jesteśmy na szlaku sami. Nikogo za nami nie widać, a przed nami jedynie 3 osoby gdzieś daleko w przodzie. W takich warunkach góry smakują dużo bardziej wyrażnie :)


   Staw na Skokiem prezentuje się nieporównywalnie lepiej z tej perspektywy ! Widzieliśmy wiele pięknych miejsc w Tatrach i to chyba należy zaliczyć do tego elitarnego grona :)


   Nie sposób nie obracać się co chwilę za siebie... tutaj jest po prostu niezwykle z każdej strony :)


   Jeszcze raz Staw nad Skokiem. Ostatnie spojrzenia bo niedługo zniknie nam z oczu...


   W takich momentach właśnie włącza się w głowie wspomniana analiza przewodników :) Szczyrbski Szczyt to jedna z pozycji do zdobycia w przyszłym sezonie. Oczywiście głupio byłoby nie wejść przy jednej robocie na Hlińską Turnię ;)


   Pogoda jest bajeczna tego dnia :) Poranne słońce dodatkowo podkreśla kolorystykę tego miejsca. Mimo, że surową to jednak dość różnorodną :)

  
   Młynicka Dolina w pełnej krasie... już zaczyna być też widoczny nasz cel na horyzoncie mimo, że Furkot akurat z tej strony niespecjalnie wyróżnia się na tle innych szczytów.


   Pokonujemy labirynt między złomami, znajdujemy kilka większych i sprytnie wykorzystujemy zacienione miejsce na przerwę i zjedzenie drugiego śniadania. Słońce zaczyna już być odczuwalne i wypadałoby się posmarować kremem z filtrami.



   Nie siedzimy za długo bo nie ma nic gorszego niż wypadnięcie z rytmu, a przed nami jeszcze około 1.5 godziny zanim staniemy na szczycie. Szczyrbski Szczyt coraz bliżej i im bardziej widzimy go z prawej strony tym mniej groźny się wydaje :)


   Przed nami kolejne piętro doliny, które pokonujemy w lekko nostalgicznym nastroju po przypomnieniu sobie katastrofy śmigłowca z ratownikami w tym miejscu. O tragedii przypomina skromna płyta pamiątkowa na skale i resztki śmigłowca... widok mimo upływu lat wprowadza jednak dziwne emocje do naszego umysłu...


   Capi Staw to kolejny przystanek widokowy po wejściu wyżej. Nie da się ukryć, że tutaj też widać upalne lato i znaczące odparowanie wody.


   Teraz to powinno się nazywać bardziej Capie Stawki ;)


   W tym miejscu zaskakują nas swoją wielkością złomy jakie leżą na zboczu. Niektóre są dosłownie wielkości małego busa. Musiało to kiedyś niesamowicie wyglądać kiedy takie odłamy skał zsuwały się ze szczytów.



   Jesteśmy coraz bliżej. Już widać żleb jakim będziemy wchodzić na Bystry Przechód.


   Standardowo im wyżej tym więcej widać :)


   Dochodzimy w pewnym momencie do punktu zwrotnego na szlaku. Po lewej mamy Bystrą Ławkę, a na prawo Furkot. Trudno nie zauważyć, że ścieżka starego szlaku odbija w prawo ;)
   Po paru minutach dreptania dobrze widoczną ścieżką docieramy do wspomnianego żlebu. Teoretycznie Furkot groźnie nie wygląda i można podejść na niego bezpośrednio, ale wolimy nie ryzykować patrząc na postrzępione skały. To nie wróży stabilności tego za co możemy się łapać. Idziemy zatem żlebem. Początkowo nie jest źle, ale im wyżej tym kruchość robi się bardziej zdradliwa i absolutnie nie ma się za co łapać. Wygląda to jak wchodzenie pod górę z piaskowca ;) Koniec żlebu żeby było zabawniej jest oberwany i trzeba wspiąć się jakieś 2 metry po czymś co rusza się niewiarygodnie. To balansowanie jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany ;) Mimo podniesionej adrenaliny wychodzimy jednak na Bystry Przechód bez niespodzianek.


   Samo wejście z Przechodu na szczyt Furkotu to już formalność. Tutaj wydaje się wszystko bardzo stabilne i skały dają duże możliwości wyboru za co się złapać i gdzie nogę postawić.


   Gest zdobywcy na szczycie dla fotoreporterki ;)


   Chyba każdy z nas zna to uczucie kiedy patrzy w dół na trasę swojego wejścia i nie do końca wierzy w to czego dokonał :)


   Widoki i panoramy z Furkotu naszym zdaniem są jednymi z ciekawszych jakie mieliśmy okazję zobaczyć. Ta część Tatr w ogóle wydaje się bardziej surowa. Z pewnością to zasługa braku roślinności, której dużo więcej jest w części wschodniej.


   Krywań widziany z Furkotu jest niezwykły i z tą niezwykłością będziemy się mierzyć następnego dnia :)



   Chwila zapomnienia i nostaligiczny uśmiech. Nie da się inaczej :) Robimy wprawdzie jeszcze próbę podejścia na Hruby Wierch, ale w połowie grani decydujemy się na odwrót bo trochę nie przygotowaliśmy sobie materiałów i mieliśmy dylemat z gatunku "jak dalej" :) Po powrocie do domu okazało się, że koncepcja była dobra, a nasza decyzja zbyt zachowawcza, ale z drugiej strony zrodził się pomysł wejścia na Hruby Wierch zupełnie inną drogą i tego będziemy się trzymać :)


   Pogoda cały dzień nas rozpieszcza choć zaczynamy też dostrzegać jej negatywne strony, czyli prażące słońce. Nie zabawiamy na szczycie specjalnie długo i zaczynamy zejście. Będziemy schodzić od razu na stronę Furkotnej Doliny. Ciężko jednak mówić tutaj o określonej drodze ;)


   Ostatnie pamiątkowe zdjęcia i ponownie Krywań w tle.


   Nasza zdobycz sprzed dwóch dni, czyli Koprowy Wierch :)


   Czasem cieszmy się jak małe dzieci, a co ;)


   Apropo małych dzieci to... robimy też samoloty ;)


   Po obejściu Bystrych Czub szukamy dogodnego zejścia. Teren całkiem intuicyjnie wprowadza nas w płytki żleb, który doprowadza praktycznie pod sam szlak.


   Zejście jest bezproblemowe jednak w dolnej części standardowo dużo bardziej krucho i sypko. Trzeba trzymać się czegoś bo buty lubią się poślizgać.



   Docieramy bezpiecznie do znakowanego szlaku i schodzimy do Furkotnej Doliny.


   Wyżni Furkotny Staw pod tym kątem odbijając słońce wygląda na wręcz granatowy :)


   Chwila na zadumę i nasza zdobycz w tle. Dopiero z Furkotnej Doliny widać, że Furkot to kawał całkiem sporego pagórka ;) Widać też wyraźnie, że okolice Furkotu mają spore tendencje do chaotycznego ruchu turystycznego. Tutaj ewidentnie ludzie wyznaczają przez lata drogi, a nie znaczniki farbą na kamieniach.


   Jeszcze raz Furkot. Tym razem w przybliżeniu. Z prawej widać lekko skośny żleb, którym schodziliśmy.




   To ostatni moment kiedy widzimy za sobą naszą zdobycz. Za chwilę strome zejście na niższy próg doliny gdzie kończy się skalisty teren i zaczyna klimat bardziej zbliżony do Beskidów.


   To nie Gerlach czy Łomnica, ale i tak jesteśmy dumni :)


   Dolna część Furkotnej Doliny to już dużo więcej traw i niestety owadów :) W górnej części cisza i spokój, a tutaj wszystko bzyczy w koło :)


   Mimo tego bzyczenia siadamy na kamieniach, robimy posiadówkę i odpoczywamy. Po pół godzinie trzeba jednak się zbierać bo jeszcze niecałe 2 godziny mamy do samochodu. Zmieniamy buty i w drogę :)
   Z żalem, wielkim żalem opuszczamy to magiczne miejsce... serce już tęskni :)







9 komentarzy:

  1. "... zrodził się pomysł wejścia na Hruby Wierch zupełnie inną drogą i tego będziemy się trzymać..."

    Bardzo dobry pomysł:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Wojtku :) Ta koncepcja to WHP 677 z opcją modyfikacji podejścia żlebem jeśli okaże się relatywnie stabilny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie przeglądanie przewodników ma swoje zalety. Zawsze znajdzie się coś interesującego do przejścia w przyszłości. Ale ma też minus: kolejna droga w planach, na którą trzeba znaleźć czas ;)

    I zgodzę się, że ta okolica wygląda na taką bardziej surową. Może właśnie przez to skaliste otoczenie? A może brak schroniska widocznego w dolinie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Arturze, sam pewnie wiesz najlepiej, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, a dodatkowo im większa wiedza o Tatrach tym więcej możliwości się pojawia :) Jak słusznie zauważyłeś największą przeszkodą wydaje się brak czasu... gdyby tak mieszkać duuużo bliżej ;)
      Surowy klimat w górach dużo bardziej nam odpowiada niż kluczenie między zielonymi partiami i w tym momencie Tobie już zazdrościmy, że widziałeś więcej od nas :)

      Usuń
    2. Ja do przeszkód oprócz braku czas (urlopu) dodałabym pogodę ;) zwłaszcza dla tych mieszkających daleko od Tatr ;)

      Usuń
    3. Skadi, odległość jest względna dla każdego z nas :) My mamy 200-250 km i mimo, że to nie jest dramat to też nie jest blisko i każde planowanie jest obarczone jednak siedzeniem w samochodzie 6 godzin w obie strony. Mimo tego zawsze warto i ostatnio mamy szczęście na pogodę, a prognozy sprawdzają się w 90 procentach :)

      Usuń
    4. Dokładnie, czym bardziej się je poznaje, tym więcej chce się ich zobaczyć, bo przecież jest tyle ciekawych dróg i szczytów jeszcze.

      Taa, często zazdroszczę osobom mieszkającym np. w Krakowie, bo mogą być w Tatrach "w kilka chwil". Ja mam w nie jakieś 380-430 km, więc to już nie jest takie hop siuo i dojazd trochę zajmuje. A Skadi ma jeszcze dalej. A pogoda to kolejna kwestia, musi się zgrać z wolnym, o co czasem trudno :P

      Usuń
  4. Mi się zawsze podobały inne opcje niż standardowe, oklepane ścieżki i będę im dopingował - np. Wasze zejście z grani Żółtej Turni było bardzo ciekawe:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie da się ukryć Wojtku, że mamy bardzo podobną mentalność w tym temacie ;) Zejście z Żółtej Turni zostało świadomie okrojone ze zdjęć... a schodziliśmy kombinacją WHP 250 i WHP 263 ;) Pierwotnie myśleliśmy jednak o WHP 246, ale tą drogą chyba lepiej podchodzić niż schodzić. Pozdrawiamy :)

      Usuń